niedziela, 4 lipca 2010

Starzy Singers - Rock-a-bubu

Żywiołowy, szaleńczy rock'n'roll w garażowym, przybrudzonym wydaniu, w którym pobrzmiewają echa twórczości grup takich jak Pixies czy Mudhoney. Nie pozbawione zgrzytów, przesterów i gitarowego chaosu przebojowe melodie, dadaistyczna poezja i absurdalny humor w warstwie tekstowej, specyficzne, nonszalanckie wokale - te wszystkie elementy sprawiają, że Starzy Singers na swej drugiej płycie prezentują się jako zespół oryginalny, o wyrazistym, niekonwencjonalnym obliczu.

Super płyta. Słuchałem przez blisko 10 lat; od 1999 do 2009.

Fragment recenzji Arkadiusza Lercha z serwisu nuta.pl:

Starzy Singers dokonali tu rzeczy niemożliwej. Połączyli mianowicie elementy, które wzajemnie się wykluczają. Przynajmniej zazwyczaj. Oczywiście mamy tu do czynienia z tym samym garażowym, ocierającym się o punk rock graniem, jednak Starzy powędrowali w nowe rejony, w których znaleźli to, czego wielu wykonawcom mającym tzw. komercyjne aspiracje znaleźć się nie udało. Od pierwszych chwil z głośników wylewa się jak najbardziej przebojowa muzyka, przykuwająca uwagę na dalsze kilkadziesiąt minut. To, co budzi podziw zmieszany z niedowierzaniem, to fakt, że z owymi absolutnymi melodiami współegzystują dźwięki zupełnie do nich nieprzystające. Zgrzytliwe gitary, czerpiące mnóstwo z dokonań Sonic Youth, ocierające się często o miłą dystorsję, znaną z płyt Fugazi, stanowią niewątpliwy atut tej niezwykłej produkcji. Jeśli dorzucimy do tego ciekawe aranżacje, nie mające nic wspólnego z prostymi schematami piosenkowymi, rysuje się przed nami obraz dzieła absolutnego. Oczywiście ów absolut jest w tym przypadku całkowicie subiektywny. Nie ma bowiem szans, by płyta zaistniała w świadomości szerokiego odbiorcy, gustującego w papce serwowanej przez media lansujące muzyczną rozrywkę na poziomie kretyna.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz